środa, 27 września 2017

Jak z NIM mieszkać i nie zwariować #4

Za nami siedem  miesięcy współnego mieszkania... 

Czy coś się zmieniło?

W sumie tak. 
Zaczęłam doceniać to co mam. 

Zaczęłam stawiać się na jego miejscu ,że nie miał gdzie włożyć swoich rzeczy i mógł być zły. Zaczęłam więcej gotować , bo zawsze robiła mu to mamusia jak wracał do starego mieszkania. 
Teraz wiem czemu tyle gotowała i czemu było tak a nie inaczej. 

Bo jedzą na wyjazdach gówniane rzeczy, wszysto gotowe takie do mikrofali i pyk gotowe. 
A sama wiem po sobie jak człowiek spragniony jest normalnego posiłku w domu.
Ja też jadam non stop w pracy i często mam dosyć jedzenia w kółko tych samych rzeczy, więc gotuję teraz na umór.
Dla siebie i dla niego. 

Kupiłam pralkę podczas jego nieobecności - zły był,że hej! 
Po powrocie do domu - docenił,że nie trzeba teraz chodzić z praniem na prawo i lewo i prosić się o to czy można u kogoś wyprać ciuchy. 
Zanieść w jedną stronę,wyprać,poczekać aż wyschnie i znowu przynieść. 
Połowa rzeczy ginie tak czy siak w tym całym ferworze, a ty się chodzisz i wściekasz bo niczego znaleźc nie możesz.
Jedna skarpetka na Skłodowskiej druga na Moniuszki, a majtki na Fabrycznej. 
Tak bywało. 
No więc ha ! dorobiliśmy się pralki. 
Fajnie to powiedzieć na głos jak i napisać. 
Jestem taka dumna z siebie ! 

Teraz tylko zakup suszarki na pranie i sznura pod domem. 
Póki co pranie po wszystkich meblach rozwieszam,ale mi nie przeszkadza, bo... jest pralka! 

Zaczęłam doceniać to,że mam się do kogo przytulić wieczorem. 

Kłócimy się mniej, planujemy wspólne wakacje ( fakt faktem juz od roku, ale miejmy nadzieję,że teraz się uda ). 

Ja dalej czekam na ten nieszczęsny pierścionek zaręczynowy ( miał być rok temu trochę się niepokoję, chyba czeka na ten moment kiedy ja w końcu ucichnę i przestanę dopominać się jak nienormalna ). 

No i co układa się, niespodziewanie, bo obydwoje myśleliśmy,że nic z tego nie będzie. 


A jest. 


I przyszłość przed nami też. 







Trzymajcie kciuki za NAS.


M.

wtorek, 26 września 2017

Choroba, nowy telefon i dzwoniący przedstawiciele.

Mam nowy telefon od ponad dwóch tygodni i jasne coś mnie trafia bo dzień w dzień od samego rana do późnego wieczora dzwonią do mnie ludzie z firmy P4 i oferują kolejny telefon,ubezpieczenie telefonu i masę innych rzeczy.
Nawrzeszczałam już na babę ,że są nienormalni z tym dzwonieniem dzień w dzień. 
Mój nowy genialny telefon jest tak ciężki ,że cała ręka mnie boli od jego trzymania i używania.
Pomijam fakt posiadania zespołu cieśni nadgarstka, nie jestem w stanie talerzy w ręce utrzymać , czy ciężkich rzeczy, a co dopiero tego telefonu.
Zaczęło mnie to w straszny sposób boleć ,co z tego że jestem chora ,z chrypą, katarem,odpluwającym flegmą kaszlem ,zatkanymi zatokami,wypadającymi włosami ,słabymi stawami i apetytem jak baba w bliżniaczej ciąży...

Po mega maratonie w pracy ledwo zipie.

Więc teraz wyobraźcie sobie moją złość i to w jaki sposób nawrzeszczałam na tą babę.
Odkąd dodatkowo zaczęłam psikać aerozolem do nosa lekko przeterminowanym na zatoki ( moja farmaceutka powiedziała mi,że jeszcze go mogę używać )- spowodowało to ,iż nie śpię kolejną noc- bo ja dziwoląg jestem i wsystkie reakcje niepożadane ( te jedne na tysiąc czy milion ) to zawsze na mnie spadają.

Biada dalej tej biednej babce. 

Ale nowy telefonik ma fajną funkcję trypu ''nie przeszkadzać'' , który włącza się o g.22:00 i wyłącza o 7:00 rano . 
Ponadto dźwięk mojego smsa mogłam ustawić sobie na cykające cykady, więć parenaście razy dziennie przynajmniej czuję się jakbym była na wakacjach.

To mieszkanie z kimś też mnie wykańcza bo własnie zdałam sobie sprawę ,iż zaniedbuję wszystkie najbliższe mi osoby, przestałam odwiedzać koleżanki i wszyscy się o mnie martwią podobno.

A tu kolejny remont na głowie za miesiąc, wyjazd do Angli, wyjazd w ciepłe kraje się szykuje w Grudniu no i w końcu po tylu miesiącach mogę się pochwalić,iż dorobiłam się pralki i piorę jak szalona w całym tym ferworze.A w Listopadzie będę mieć mojego polsko angielskiego pieska na dwa tygodnie u siebie w domku.

U mnie nigdy nie ma nudy.
Moja jedna koleżanka zawsze mi mówi jak się co miesiąć zdzwaniamy - ''U ciebie w życiu to nigdy nie będzie nudno ! Zawsze masz co opowiadać !''.
A ja od niedawna dodaję do tego słowa : ''Kiedyś chciałam ,żeby doba trwała 48 godzin, teraz po wyprowadzce na swoje czuję,że jednak trzeba mi 72 godzin na dobę... ''..






Wasza M.

wtorek, 5 września 2017

Jak mało nie pojechałam na Festiwal Młodych w Medjugorje 2017

Przeżycia przed wyjazdem dobiły każdego z Nas. 
Najpierw koleżanka złamała kostkę dwa miesiące przed i musiała anulować swój wyjazd ,
gdyż dali ją na rehabilitację w tym samym czasie co nasz wyjazd. 
Druga koleżanka musiała iść na zabieg do szpitala i też musiała odwołać. 
Tydzień przed trzecia koleżanka dostała odmy i karetką zawieźli ją do szpitala. 
Czwarta koleżanka się wystraszyła zaistniałych sytuacji i też odwołała. 

A ja sierota ruska coś zjadłam i zamiast tylko boleć mnie brzuch to dostałam biegunki i nie tylko. 
Nie byłam w stanie normalnie funkcjonować w pracy, w domu miałam remont. 



Pakować do Medjugorje musiałam się w starym mieszkaniu (akurat wtedy nikogo nie było więc mieszkanie stało puste i się nim opiekowałam ). 

W poniedziałek poszłam do lekarza ( w piątek wyjazd! ), dał jakieś tabletki i powiedział,żeby przyjść na kontrolę w czwartek.
Jak nie przejdzie - to nie pojadę. 
Już nie chciałam naszej organizatorki martwić i od razu dzwonić i odmawiać wyjazdu bo dalej liczyłam na cud.
Dieta- same gotowane warzywa i ryba piecozna w foli z piekarnika plus suchy chleb. 
We wtorek wieczorem zadzwoniła do mnie dziewczyna, z którą miałam być w pokoju i oznajmiła,iż ...chce numer do naszej organizatorki, bo zgubiła. 
Mówię do niej :''Żartujesz! Jeszcze ty zaraz powiesz,że też nie jedziesz !''. 
No więc, koleżanka włąsnie wróciła z Grecji,stwierdziła,że jak ktoś jest bardziej potrzebujący to ona odstąpi miejsce. 
Pech, fatum, nie wiem co jeszcze powiedzieć. 
Załamana byłam. 

Co teraz? 

Środa. 
Dwa dni do wyjazdu. 

Pokojowa przyniosła mi najpierw breloczek, który ktoś zostawił. 
Okazało się,że był to Św.Benedykt.
 Nie omieszkam powiedzieć,że obwieszam się cała krzyżami św.Benedykta non top.
Potem przyniosła mi małą książeczkę i dużą. 
Podobno pan z pokoju zostawił kartkę, że to dla mnie. 
To były dwa Pisma Święte.... 




Wieczorem , już wychodząc z pracy, przyjechali ostatni goście. 
Wróciłam się, mówię do Pana : ''Proszę dowód''. 
Spisałam, ale to był nowy dowód, więc mówię : ''Proszę o adres'' - ledwo żywa, tabletki zaczęły pomagać ale dalej czułam się jak zdechlak.
Pan mi odpowiada : ulica była jakaś kościelna (ee ,tam zrządzenie losu pomyślałam ),
 a miasto - ( uwaga !) - Pielgrzymka. 
Nie,no,niemożliwe.
Zaśmiałam się. 
Pan mówi ; ''Coś się stało ?! ''. 
Ja : " Nie, nie nic, nic...''. 

W czwartek popołudniu poszłam do lekarza.
Nabrałam jeszcze większej wiary po takich znakach. 
To był dla mnie znak ,że mam jechać. 

Wierzę, w znaki.

W piątek obładowana dalszą turą tabletek - wsiadłam do autokaru :) 




A moje dolegliwości minęły jak ręką odjął ! 

Wyjazd na bank zapamiętam do końca życia. 
Bo tak ekstremalnie to jeszcze nigdy nie było...