wtorek, 5 września 2017

Jak mało nie pojechałam na Festiwal Młodych w Medjugorje 2017

Przeżycia przed wyjazdem dobiły każdego z Nas. 
Najpierw koleżanka złamała kostkę dwa miesiące przed i musiała anulować swój wyjazd ,
gdyż dali ją na rehabilitację w tym samym czasie co nasz wyjazd. 
Druga koleżanka musiała iść na zabieg do szpitala i też musiała odwołać. 
Tydzień przed trzecia koleżanka dostała odmy i karetką zawieźli ją do szpitala. 
Czwarta koleżanka się wystraszyła zaistniałych sytuacji i też odwołała. 

A ja sierota ruska coś zjadłam i zamiast tylko boleć mnie brzuch to dostałam biegunki i nie tylko. 
Nie byłam w stanie normalnie funkcjonować w pracy, w domu miałam remont. 



Pakować do Medjugorje musiałam się w starym mieszkaniu (akurat wtedy nikogo nie było więc mieszkanie stało puste i się nim opiekowałam ). 

W poniedziałek poszłam do lekarza ( w piątek wyjazd! ), dał jakieś tabletki i powiedział,żeby przyjść na kontrolę w czwartek.
Jak nie przejdzie - to nie pojadę. 
Już nie chciałam naszej organizatorki martwić i od razu dzwonić i odmawiać wyjazdu bo dalej liczyłam na cud.
Dieta- same gotowane warzywa i ryba piecozna w foli z piekarnika plus suchy chleb. 
We wtorek wieczorem zadzwoniła do mnie dziewczyna, z którą miałam być w pokoju i oznajmiła,iż ...chce numer do naszej organizatorki, bo zgubiła. 
Mówię do niej :''Żartujesz! Jeszcze ty zaraz powiesz,że też nie jedziesz !''. 
No więc, koleżanka włąsnie wróciła z Grecji,stwierdziła,że jak ktoś jest bardziej potrzebujący to ona odstąpi miejsce. 
Pech, fatum, nie wiem co jeszcze powiedzieć. 
Załamana byłam. 

Co teraz? 

Środa. 
Dwa dni do wyjazdu. 

Pokojowa przyniosła mi najpierw breloczek, który ktoś zostawił. 
Okazało się,że był to Św.Benedykt.
 Nie omieszkam powiedzieć,że obwieszam się cała krzyżami św.Benedykta non top.
Potem przyniosła mi małą książeczkę i dużą. 
Podobno pan z pokoju zostawił kartkę, że to dla mnie. 
To były dwa Pisma Święte.... 




Wieczorem , już wychodząc z pracy, przyjechali ostatni goście. 
Wróciłam się, mówię do Pana : ''Proszę dowód''. 
Spisałam, ale to był nowy dowód, więc mówię : ''Proszę o adres'' - ledwo żywa, tabletki zaczęły pomagać ale dalej czułam się jak zdechlak.
Pan mi odpowiada : ulica była jakaś kościelna (ee ,tam zrządzenie losu pomyślałam ),
 a miasto - ( uwaga !) - Pielgrzymka. 
Nie,no,niemożliwe.
Zaśmiałam się. 
Pan mówi ; ''Coś się stało ?! ''. 
Ja : " Nie, nie nic, nic...''. 

W czwartek popołudniu poszłam do lekarza.
Nabrałam jeszcze większej wiary po takich znakach. 
To był dla mnie znak ,że mam jechać. 

Wierzę, w znaki.

W piątek obładowana dalszą turą tabletek - wsiadłam do autokaru :) 




A moje dolegliwości minęły jak ręką odjął ! 

Wyjazd na bank zapamiętam do końca życia. 
Bo tak ekstremalnie to jeszcze nigdy nie było...

Brak komentarzy: