wtorek, 9 maja 2017

Pechowa Ja.

Jestem w Anglii, brak neta, brak telefonu stacjonarnego działającego. 
Do nikogo z mojej komórki nie mogę się dodzwonić, TV w pokoju padł. 
Naładowałam pakiet internetowy ,aby puszczać snapy , jak pojadę z Londynu i się meldować tu i tam i … ??? 
Internet na telefonie nie działa, okazuje się ,że nie mają do mojego typu telefonu ‘’web settings’’. 

Tiaaa… 
Standard. 

Pojechałam do Londynu na shopping. 
Nigdy ale to przenigdy mi się jeszcze taka sytuacja nie zdarzyła, abym musiała wysiąść z metra. Spotkałam się z kumpelką na plotki w knajpce, zjadłyśmy kolację ,omijając godziny szczytu w metrze
 ( godzina 17-19 ). 
Po 19 ruszyłyśmy ( ja z czterema wielkimi Eko torbami w rękach plus torebka ), miałam raptem do pokonania cztery stacje w tym jedną przesiadkę po pierwszej stacji. 


Wsiadłam z Oxford Circus w linię niebieską na Green Park, potem w szarą linię Jubilee Line miałam wsiąść .Miałam. 
Weszłam do metra ,ale kazali nam wysiąść , bo coś się stało na torach i takie tam. 
Wyobraźcie sobie, jak zwykle zresztą ,mnie ubraną jak Eskimos, podczas, gdy w Londynie wiecznie jest jakieś + 8 stopni wyżej niż w normalnym mieście, co tu dopiero mówić o londyńskim metrze – tam to wiecznie + 30 stopni. 
Spocona po bieganiu po schodach pomiędzy liniami, obładowana zakupami, zakręcona jak ruski majonez, bo śpieszyłam się strasznie na pociąg powrotny do domu, a następnego późniejszego już nie było . 
Teraz wizja wysiadającego tłumu- wyobraźcie sobie , który w tym samym momencie podbiega do jednej jedynej ogromnej mapy metra...
Jakoby ,że wyszłam jako pierwsza ( przyklejona byłam do drzwi )i naprzeciwko mnie dosłownie była mapa więc stałam pierwsza pod nią. 
Tłum ,który po raz kolejny mnie wciskał do przodu był jak powiew nowego życia. 
Bardziej spocona być już nie mogłam, bynajmniej wtedy mi się tak wydawało. 
Znajdując alternatywna linię, nagle usłyszeliśmy głośny huk i pan konduktor czy jak go tam zwał krzyknął, że zamknięte jest centrum ta i ta linia nie jeździ, przykro mi. 
Znaleźć w tym momencie kolejną alternatywną trasę było bardzo ciężko. 
Cztery przesiadki dalej ,spocona już jak nie powiem kto, wysiadając z metra widząc już w oddali tablicę z peronami na których stają  pociągi, byłam pewniejsza siebie. 
Zapomniałam, że aby znaleźć odpowiedni peron i do niego ponownie dobiec na stacji London Bridge graniczy z cudem, zwłaszcza, że zrobili teraz przebudowę i stacja jest jeszcze większa niż była rok temu. 
Dobiegłam do odpowiedniego peronu, weszłam za bramkę, spojrzałam jeszcze raz w górę na tablice no i mignął mi pociąg na tablicy tzn. znikł. 




Odjechał. 

I co teraz ? 

Całe szczęście, że już kiedyś miałam taką sytuację i wiem co zrobić. 

Wsiadałam do alternatywnej linii, w kompletnie inna stronę świata, ale przejeżdżający przez jedno miasto do którego ktoś mógł po mnie potem podjechać. 
Pomijam fakt braku jakiegokolwiek napoju do picia, brak możliwości skorzystania z toalety i czegokolwiek do jedzenia w torebce. 
I teraz z tymi wszystkim torbami nareszcie usiądę, pomyślałam. 
Uhm. 
Tłum ludzi o g.20:23 nie wsiadł do pociągu z peronu 1 tylko do tego mojego. 
Stałam ponad godzinę, z torbami pod nogami. 
W ręce mając gazetę London Evening Standard , udało mi się nawet jak typowemu londyńczykowi ją przeczytać w trasie. 
Przynajmniej trochę odetchnęłam, a pot przyległ przyjemnie do wszystkich ciuchów. 
Miodzio. 
Głodna, umordowana i spragniona jak gąbka – wody, dojechałam prawie na miejsce. 
Teraz wysiadka z pociągu i przelecenie przez całą stacje na punkt wyjścia czyli parking , na którym miał ktoś na mnie czekać. 
Tak, do domu weszłam o g. 22:15, dopiero. 
Zawsze coś, nigdy nie zdarzyło mi się chyba ,żeby pobyt w Anglii był spokojny. 
To tylko ja. 
Pechowa Maja.

Brak komentarzy: