wtorek, 30 maja 2017

Pustka.

Pustka w sercu, pustka w głowie, pustka w życiu. 
Dziś jest pustka. 
Tęsknota za czymś,za kimś, za czymkolwiek. 
Za Nim, za życiem, za tętniącym z radości serduszkiem,za wstawaniem z uśmiechem na twarzy.
Za wszystkim. 
Nie wiem czy ktokolwiek tak ma jak Ja dziś.




Siedzę cały dzień smutna, nikt nie wie co mi jest,czy coś się przez przypadek nie stało.
Nie wiem.
Chyba, sama nie wiem. 
Tęsknie,smutno mi...?!
Chce się przytulić i po prostu siedzieć w ciszy. 
Ot tak,po prostu. 
Mam ochotę płakać, ale łzy nie chcą lecieć. 
Mam na coś ochotę do jedzenia,ale nie wiem na co. 
Zjadłam jogurt naturlany którego niecierpię, czemu ? 
Czego ta ma dusza i ciało więc pragnie ? 
Czego się domaga? 
Nawet spać nie mam ochoty. 

Gryzę ulubionę ciasteczko i je wypluwam,bo mi jednak nie smakuje. 
Zaparzam białą herbatę,po czym parzę drugą -zieloną, bo jednak tamtej nie chcę.
Po czym zaparzam trzecią. 
Fenomenalne. 
Poranne ubieranie się zajęło mi dziś tyle samo czasu co zjedzenie śniadania,wykąpanie się i pomalowanie twarzy razem wzięte.
Nigdy tak nie miałam , ej, coś jest nie halo ze mną.

Pedantyczne mieszkanie zamieniło się od wczoraj w totalny chaos, misz masz , nieład i wygląda jak wywrócone do góry nogami. 

Nie mogę spać, nie mogę myśleć, myślenie aż boli. 

Pustka. 

Pustka. 

Pustka. 

Uświadamiam sobie ,że za dokładnie dwa miesiące o tej porze będę już z całą moja ''medziugorską rodziną'' w Medjugorje na Festiwalu Młodych. 

I co? 
Dalej nic. 
Nicość. 
Jak taki robot, co spać nie musi, jeśc nie musi, czuć nie musi.

Ja się pytam czemu ???

poniedziałek, 22 maja 2017

Jak z NIM mieszkać i nie zwariować # 2

Życie singla.

Zaczynam się zastanawiać jak to było przedtem bo już powoli tracę pamięć.
Przychodziłam do domu, nikt na mnie nie czekał.
Gdy pracowałam np. kilkanaście dni pod rząd po kilkanaście godzin dziennie.
Jak nie zrobiłam sobie zakupów lub nie zdążyłam wejść po pracy do sklepu bo wszystko zresztą było już zamknięte, to musiałam wygrzebywać z szafek dawno zakopane rzeczy do zjedzenia.
Najczęściej jadłam na sucho płatki kukurydziane zagryzałam starym owocem zapomnianym w lodówce lub surową marchewką.

Piękne czasy.

Gdy nie robiłam zakupów przez tydzień i nie sprzątałam w mieszkaniu bo serio nie było kiedy.
Praca, sen, praca, sen.
Tyle mnie widzieli.

Gdy moim śniadaniem była herbata i w biegu brana kromka pieczywa chrupkiego gdy biegłam na przystanek – prawidłowe śniadanie było przecież konsumowane  w pracy.
Pranie nastawiane raz w miesiącu, przecież kobieta pracy i sukcesu ma tyle ciuchów, że de fakto nawet i dwa miesiące prać niczego nie musi.
Znajomi ''odwiedzani'' na messengerze na fb czy skypie, ewentualnie rozmowy telefoniczne w godzinach nocnych.

Dzień wolny był celebrowany – wyspaniem się, ogarnięciem siebie i mieszkania, potem wizytą u rodziny na koniec zakupami.
Dzień wolny wystarczał aby wszystko ogarnąć.
No tak, bo wszystko było na swoim miejscu.
Nikt nie widział jaki masz syf w mieszkaniu, nikt z niezapowiedzianą wizytą nie przychodził.

Czułam się jak wolny ptak, bez zobowiązań, bez poczucia winy, bez nerwów i stresów że to że tamto.
W nocy mogłam chodzić po mieszkaniu nago, jeść kolację o 1:00 ,pisać bloga o 3:00 nad ranem i oglądać w kółko moje ulubione seriale.
A budzik dzwonił rano 10 razy zanim się obudziłam….

Życie w związku.

Codziennie rano sprawdzam czy aby na pewno jest co zjeść na śniadanie.
Bo śniadania jadam już w domu ,budzik muszę wyciszać, chodzić na palcach rano, chodzić na zakupy co drugi dzień, chodzić do starego mieszkania po ‘’coś’’ lub zanieść ‘’coś’’.
Do przystanku mam dużo dalej niż przedtem, więc wstaję pół godziny wcześniej niż zwykle.
Co chwilę sprawdzam czy się nic nie stłukło, czy nie mam ewentualnej niespodzianki typu – nie ma chleba na rano na śniadanie.
Zakupiłam w cholerę odświeżaczy powietrza bo cały czas wydaje mi się, że śmierdzi w nowym mieszkaniu.
Sąsiedzi nie ci sami, nic zrobić nie można. 
Coś im przeszkadza, to za głośno, to to-to tamto.
Ja przekładam coś w jedno miejsce, On w drugie.
Latam jak głupia  rano szukając kluczy, wody, chusteczek i tym podobnych.
Kiedy ja wracam po popołudniówce chcę  posprzątać, popichcić czy się ogarnąć , On chce iść spać bo ma na rano do pracy.
Ja białe, On czarne.


Wszyscy mówią – dorosłe życie.
Jakie dorosłe się pytam?
Mieszkanie z drugą osobą po prostu.

Śmieję się sama do siebie codziennie… 
Bo w końcu zaczęło się cosik ‘’dziać’’ w moim życiu.
Bynajmniej nudno i monotonnie nie jest !






poniedziałek, 15 maja 2017

Jak z NIM mieszkać i nie zwariować...

Czasami wydaje mi się, że wyrwałam się nie wiem skąd i nie wiem po co.
Po kiego grzyba pchałam się, we wspólne mieszkanie razem?
Stwierdziliśmy – albo pójdzie to do przodu albo nie.

I teraz mamy to co mamy.
Po raz chyba dopiero trzeci upubliczniam prawie całą swoją twarz, ale w związku z nową serią
 ( może?) postów, wydawało mi się to bardzo oczywiste, iż muszę to zrobić.




Dwie osobowości- kobieta i mężczyzna  - jednocześnie tak różne, z drugiej strony - niby nie.

Gdy ja chcę iść do toalety, On też chce .
Gdy ja idę po herbatę do kuchni, On akurat stoi przy kuchence i też coś robi.
On pragnie odpocząć po ciężkiej pracy, ja wolę w tym czasie posprzątać i pooglądać seriale w międzyczasie.
Nie mamy jeszcze swoich mebli, więc rzucamy rzeczy tak aby zbytniego bałaganu nie robić – na tych co tu były wcześniej.
Ja  + 300% ciuchów, jedna szafa. 
Dla Niego miejsca nie wystarczyło przecież…
On – robimy remont ! Ja- o nie będzie kurz ! ( jak typowa kobieta,co nie?)



Tak strasznie chciałam coś zmienić w swoim życiu, no i zmieniłam.

Czy aby na pewno dobrze zrobiłam?

Mamy już po trzydzieści lat, czas się ustatkować ,ułożyć sobie życie.

Czy tak wygląda prawdziwe życie?
Ty przy garach w kuchni, wiecznie zamotana, zalatana - zakupy, ścielenie łóżka , sprzątanie?
Dzielenie się swoim obiadem , swoją ładowarką - którą zawsze miałaś obok siebie przy łóżku, swoim ostatnim kawałkiem czekolady z szafki?

Czy to jest TO ?

Wspólne życie, wspólne mieszkanie, wspólne spędzanie czasu ?

Miłość, namiętność, zaangażowanie?

Partnerstwo?

Czas pokaże.

A może z tego wszystkiego mały pamiętniczek powstanie, który będziemy czytać za dwadzieścia lat, śmiejąc się jak to na samym początku było…???

Pożyjemy, zobaczymy.


Źródło : internet


Tymczasem trzymajcie jak zwykle kciuki - za NAS.


I nasze wspólne życie.Razem.



                                          ''Odkryj to co ważne i nie oglądaj się za siebie''.

wtorek, 9 maja 2017

Pechowa Ja.

Jestem w Anglii, brak neta, brak telefonu stacjonarnego działającego. 
Do nikogo z mojej komórki nie mogę się dodzwonić, TV w pokoju padł. 
Naładowałam pakiet internetowy ,aby puszczać snapy , jak pojadę z Londynu i się meldować tu i tam i … ??? 
Internet na telefonie nie działa, okazuje się ,że nie mają do mojego typu telefonu ‘’web settings’’. 

Tiaaa… 
Standard. 

Pojechałam do Londynu na shopping. 
Nigdy ale to przenigdy mi się jeszcze taka sytuacja nie zdarzyła, abym musiała wysiąść z metra. Spotkałam się z kumpelką na plotki w knajpce, zjadłyśmy kolację ,omijając godziny szczytu w metrze
 ( godzina 17-19 ). 
Po 19 ruszyłyśmy ( ja z czterema wielkimi Eko torbami w rękach plus torebka ), miałam raptem do pokonania cztery stacje w tym jedną przesiadkę po pierwszej stacji. 


Wsiadłam z Oxford Circus w linię niebieską na Green Park, potem w szarą linię Jubilee Line miałam wsiąść .Miałam. 
Weszłam do metra ,ale kazali nam wysiąść , bo coś się stało na torach i takie tam. 
Wyobraźcie sobie, jak zwykle zresztą ,mnie ubraną jak Eskimos, podczas, gdy w Londynie wiecznie jest jakieś + 8 stopni wyżej niż w normalnym mieście, co tu dopiero mówić o londyńskim metrze – tam to wiecznie + 30 stopni. 
Spocona po bieganiu po schodach pomiędzy liniami, obładowana zakupami, zakręcona jak ruski majonez, bo śpieszyłam się strasznie na pociąg powrotny do domu, a następnego późniejszego już nie było . 
Teraz wizja wysiadającego tłumu- wyobraźcie sobie , który w tym samym momencie podbiega do jednej jedynej ogromnej mapy metra...
Jakoby ,że wyszłam jako pierwsza ( przyklejona byłam do drzwi )i naprzeciwko mnie dosłownie była mapa więc stałam pierwsza pod nią. 
Tłum ,który po raz kolejny mnie wciskał do przodu był jak powiew nowego życia. 
Bardziej spocona być już nie mogłam, bynajmniej wtedy mi się tak wydawało. 
Znajdując alternatywna linię, nagle usłyszeliśmy głośny huk i pan konduktor czy jak go tam zwał krzyknął, że zamknięte jest centrum ta i ta linia nie jeździ, przykro mi. 
Znaleźć w tym momencie kolejną alternatywną trasę było bardzo ciężko. 
Cztery przesiadki dalej ,spocona już jak nie powiem kto, wysiadając z metra widząc już w oddali tablicę z peronami na których stają  pociągi, byłam pewniejsza siebie. 
Zapomniałam, że aby znaleźć odpowiedni peron i do niego ponownie dobiec na stacji London Bridge graniczy z cudem, zwłaszcza, że zrobili teraz przebudowę i stacja jest jeszcze większa niż była rok temu. 
Dobiegłam do odpowiedniego peronu, weszłam za bramkę, spojrzałam jeszcze raz w górę na tablice no i mignął mi pociąg na tablicy tzn. znikł. 




Odjechał. 

I co teraz ? 

Całe szczęście, że już kiedyś miałam taką sytuację i wiem co zrobić. 

Wsiadałam do alternatywnej linii, w kompletnie inna stronę świata, ale przejeżdżający przez jedno miasto do którego ktoś mógł po mnie potem podjechać. 
Pomijam fakt braku jakiegokolwiek napoju do picia, brak możliwości skorzystania z toalety i czegokolwiek do jedzenia w torebce. 
I teraz z tymi wszystkim torbami nareszcie usiądę, pomyślałam. 
Uhm. 
Tłum ludzi o g.20:23 nie wsiadł do pociągu z peronu 1 tylko do tego mojego. 
Stałam ponad godzinę, z torbami pod nogami. 
W ręce mając gazetę London Evening Standard , udało mi się nawet jak typowemu londyńczykowi ją przeczytać w trasie. 
Przynajmniej trochę odetchnęłam, a pot przyległ przyjemnie do wszystkich ciuchów. 
Miodzio. 
Głodna, umordowana i spragniona jak gąbka – wody, dojechałam prawie na miejsce. 
Teraz wysiadka z pociągu i przelecenie przez całą stacje na punkt wyjścia czyli parking , na którym miał ktoś na mnie czekać. 
Tak, do domu weszłam o g. 22:15, dopiero. 
Zawsze coś, nigdy nie zdarzyło mi się chyba ,żeby pobyt w Anglii był spokojny. 
To tylko ja. 
Pechowa Maja.

wtorek, 2 maja 2017

Podróżniczka w drodze.Anglia.Po raz kolejny.

 Uwielbiam moją pracę. 
 I moje ciekawe życie. 
 Jak nie urok to sraczka. 
 Jechaliśmy do Anglii dość długo, 
 a na wejściu od współlokatora uzyskaliśmy trzy super wiadomości : 

 1)Nie ma Internetu, 
 2)Nie działa prysznic, 
 3)Zapomnieli nam śmieci wywieźć. 

 EEEEE, że co? 

Po to jadę tu na urlop, żeby mega odpocząć, wyleżeć się w wannie, nadrobić jak zwykle zaległości w obijaniu się, gotowaniu, czytaniu artykułów (które mam pozapisywane ), trochę popisać bloga i dostać mega odleżyn od oglądania seriali na necie. 

To teraz trzeba było cały plan przearanżować i wymyślić co będziemy robić. 
Na nowo. 
Tymczasem doszłam do wniosku, że nic mi nie stanie na przeszkodzie nadrobić trochę pisania, przecież da radę robić to w Wordzie, zdjęcia już pozmniejszać i przygotować wsio. 
Jak pojawi się net to tylko kopiuj wklej, dodaj zdjęcia i pach bum- posty będą. 
Jak zwykle śmieją się ze mnie, że jadę zmienić garderobę prosto do Anglii. 
Dwa razy w roku – odpowiadam na każde ich stwierdzenie. 
No ej no bo jak to tak ? 
Przecież to w naturze kobiecej, żeby sobie coś kupowała, minimum jedną rzecz na miesiąc. 
Serio, nie znam nikogo – żadnej takiej kobiety, która chociaż pary gaci za 5 zł nie kupi w miesiącu.
A ja jak przyjeżdżam to za całe pół roku niekupowania sobie niczego – kupuję ,plus na zapas na kolejne sześć miesięcy.. 
Efektem każdorazowej wizyty w Anglii jest 20kg walizka duża, 10kg podręczna i torebeczka na ramię (niby 33x20x20 ). 
Oczywiście jako standardowy typowy ośmieszający się polak przewożę więcej niż można do tego stopnia, że nawet brakowało mi gdziekolwiek już miejsca, żeby cokolwiek wcisnąć, a kilogramów mi zostało do uzupełnienia, więc po kieszeniach kurtki miałam schowaną piżamkę. 
W jednej kieszonce górę w drugiej dół. 
Typowy polak ubierze także na siebie dziesięć bransoletek na rękę, trzy swetry na siebie itd. 
Chociaż nie wiem może inne narodowości też tak mają ? 

Załadowana po pachy po londyńskich zakupach, nie omieszkałam wejść jeszcze do małomiasteczkowego / lokalnego Charity shopu (tzw. Lumpeksu czy - Pewexiku jak my to mawiamy ). Znajdziemy w nim dosłownie wszystko, jak to w takich zagranicznych bywa (w Polsce bynajmniej takowego nie widziałam ). 
Polowania na interesujące rzeczy bywają bardzo skrupulatne, trzy godziny później podeszła do mnie Pani i powiedziała, że zamykają już po Pani ma fryzjera i generalnie czekają tylko na mnie, żebym wyszła.
Oopsie daisy ! 
Za wór 120 litrowy ciuchów i innych interesujących rzeczy zapłaciłam bagatela 15 funtów
 (75 zł).Tutejsza Pani uwielbia dawać super zniżki, coś za darmo dorzuci ,plus – mają tyle książek ,że sprzedają je po 10 pensów ( 50 groszy ), nawet ogromne słowniki i książki kucharskie .
Bywa i tak, że są nowiusieńkie. 

Nie szalałam w tym roku z książkami , bo potrzeba mi było ciuchów na potęgę, poza tym nie mam w tym roku raczej możliwości tak jak ostatnio przewiezienia mi rzeczy autem do Polski prosto pod sam dom. 

Upajam się będąc tutaj smakami brytyjskimi, międzynarodowymi, z całego świata. 
Nie obeszło się bez curry z owieczki od prawdziwego hindusa naszego znajomego, brytyjskiego Yorkshire puddings oraz chińskiego shreded chili chicken with bamboo shoots and water chestnuts. Zresztą jak zwykle. 
Taka moja wyprawa w świat smaków kilka razy do roku.
Bez tego czuję, że mój wyjazd się nie udał. 

Wszystkie kubki smakowe muszą być muśnięte odpowiednio każdym smakiem. 











Złapałam doła strasznego będąc tutaj odnośnie tego braku Internetu, nie mogę w pełni pisać bloga. Już naprawdę strasznie dawno nie wzięłam dupy w troki i nie usiadłam przed tym laptopem na kilkanaście godzin porządkując wszystko , szukając zdjęć i skupiając się na dopisaniu do końca wszystkich postów. 

Czuję się jakaś taka pusta w środku, brakuje mi weny, nie wiem czegoś, kopa w tyłek. 
Czuję, że to wszystko przez to nowe mieszkanie i mieszkanie z drugą obcą mi osobą czyli moim facetem. 

Dziś moja psiapsi P. na swoim snapie powiedziała do nas wszystkich piękne słowa : 

‘’Jak chcesz pisać to pisz, nawet jakby to miało być tylko dla samej siebie’’. 

Wydaje mi się, że to Ja jej to powiedziałam jakiś rok temu, a teraz to moje słowa przemówiły przez Nią. 
Bynajmniej coś mnie trafiło w serducho i się wzięłam dziś za pisanie. 
Za każdym postem , które moja droga P. dodajesz czuję taką dumę, jak wtedy z Tobą rozmawaiałam i mówiłam, abyś uzewnetrzniła swoje mysli i ,że od razu będzie ci lepiej...Eh... 

Zmieniając temat. 

Bosze jak ja kocham tą Anglię, i ten deszcz i te biegające po drodze zajączki, perliczki i wiewiórki. 

Tęskniłam .Jak zwykle. 
Oj bardzo… 

 Następny kierunek --- > Medjugorje w Lipcu !